Kiedy wracam myślami do mojej leżącej ciąży, przypominam sobie wskazówki, które w tamtym czasie miały być dla mnie dobre. Za większością z nich stała pewnie troska i miłość, część była czymś na kształt frazesu, bo przecież coś trzeba powiedzieć. Nie stresuj się, to szkodzi dziecku. Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Nie złość się, bo to źle wpłynie na emocje dziecka. Problem był w tym, że ja jednak trochę się złościłam, nieco bardziej bałam i bardzo, ale to bardzo stresowałam. Byłabym chyba cyborgiem, gdybym po stracie i z wizją leżenia przez kolejne miesiące, nie odczuwała tych wszystkich trudnych emocji. Na dźwięk każdego „nie czuj” dostawałam gęsiej skórki. Bo ja przecież to czułam i nie chciałam tego zwalczać, tłumić w sobie. Mogłam nad tymi emocjami popracować, ale nie udawać, że ich nie ma. Wiedziałam, że większość tych rad wynika z troski i chęci wsparcia, jednak miałam ich serdecznie dość. Żadna z nich nie trafiała bowiem w to,czego potrzebowałam. Żadna nie dawała mi prawa do obaw, złości i lęku. A one były faktem. Miałam wtedy 29 lat, spory bagaż wiedzy o ludzkiej psychice i świadomość działających mechanizmów, a mimo tego czułam się szalenie bezradna i nierozumiana, kiedy dostawałam kolejną instrukcję, jak mam się czuć.

W relacji z dziećmi zdarza nam się dopuszczać do głosu różne „warunki”. Jak będziesz grzeczny, jak będziesz spokojny, jak przestaniesz płakać. Część z tych warunków odnosi się do sfery emocji i, niczym na przejściu dla pieszych, kojarzy mi się z wysyłaniem sygnałów. Zielony, akceptujący dla tego, co przyjemne, łatwe, miłe dla oka rodzica i obserwatorów. Pomarańczowy daje nam moment zawahania, po którym udaje nam się „wskoczyć na zielone”. Prześmiać upadek, zbagatelizować lęk, odwrócić uwagę i zagadać, zabawić. Za czerwonym zwykle kryje się to, co trudne dla dzieci ale często też dla nas. Złość, lęk, niepewność, wycofanie. W nomenklaturze poradniczej niestety nadal funkcjonuje określenie „negatywne emocje”, które wyraźnie przeciwstawia je tym pozytywnym i ustawia jako coś niechcianego, niepożądanego. Bo przecież złość piękności szkodzi, a chłopaki nie płaczą.

Spojrzenie na pewien rodzaj emocji i zachowań z nowej perspektywy, pomaga na przyjęcie innej postawy wobec kogoś, kto tego doświadcza. Kluczem jest tu słowo „trudne”, a nie jak zwykło się sądzić „negatywne”. Emocje dziecka i jego zachowania mogą więc być trudne, co oznacza dla mnie angażujące większe pokłady wsparcia i motywujące do adekwatności tego wsparcia. W codzienności będzie to podejmowanie takich działań, w których moje dziecko, w odpowiedzi na to, czego doświadcza, otrzyma takie wsparcie, jakiego w danej chwili naprawdę potrzebuje. Oczywiście jest to spore wyzwanie, bo często trzeba wyjść poza swoje ograniczenia, te osobowościowe, ale też np. zwykłe zmęczenie i pośpiech. Niejednokrotnie przekroczyć też pewien obszar oczekiwań, powszechnych reakcji i komentarzy otoczenia. I choć nie zawsze mi się to udaje, coraz częściej widzę owoce takiego działania. Nie tylko w mojej córce, nie tylko w sobie, ale przede wszystkim w naszej relacji i w całej naszej rodzinie.

Rodzice bardzo często zadają pytanie „co robić?” Co mam robić, kiedy dziecko rzuca się na ziemię? Co robić, kiedy płacze, a ja muszę wyjść do pracy? Co robić, kiedy nie chcę mu czegoś dać, a on krzyczy i budzi siostrę? Na te pytania nie ma jednej, prostej odpowiedzi, bo nie ma identycznych sytuacji, dzieci i relacji panujących w rodzinach. Kontekst tych wydarzeń jest więc niezwykle ważny i nie znając go, trudno mówić o udzielaniu adekwatnego wsparcia. Pewna uniwersalność kryje się jednak w postawie wobec dziecka i dotyczy tego wszystkiego, co możemy ująć pod hasłem „dać przestrzeń”. Dać ją wtedy, kiedy dziecko czegoś doświadcza, nie tylko tego, co pozytywne, ale też tego, co trudne. Dać i pozwolić na odczuwanie, przeżywanie, reagowanie. Bardzo często już samo dostrzeżenie dziecięcych emocji i nazwanie ich może okazać się tym, czego to dziecko w danej chwili naprawdę potrzebuje. Widzę, że jest Ci smutno, bo złamałaś swój ulubiony patyk. Słyszę, że chyba jesteś zły. Chciałeś się jeszcze pobawić? To oczywiście nie są magiczne zaklęcia i słowa klucze, ale zwykłe komunikaty, które wyrażają prawo do przeżywania. W moim otoczeniu i w pracy zawodowej spotykałam wiele dzieci, dla których takie autentyczne reakcje były na tyle wspierające, że nie trzeba było już robić nic więcej. Żadnych interwencji, monologów i innych popularnych rozwiązań.

Dostrzeżenie dziecięcych emocji naprawdę nie jest takie oczywiste. W wielu z nas tkwi bowiem przekonanie, że małe dzieci nie mają powodów do doświadczania trudnych uczuć. Nakarmione, przewinięte, ma zabawki – o co mu chodzi? Upadłeś? Też mi powód do złości! Nie ma co płakać, przecież nic się nie stało. Tymczasem w świecie dziecka naprawdę się stało i to dużo. Bo ono poczuło się tak, a nie inaczej, doświadczyło takiej, a nie innej reakcji. Jeśli zaraz po niej usłyszy, że nie ma prawa czuć się tak, jak się czuje, to jak ma znaleźć w sobie zasoby, żeby zachować się niczym mistrz zen i „uspokoić się wreszcie” bo „nic mu nie jest”? Oczywiście nie chodzi tu o roztrząsanie, nadmierne analizowanie czy też wyolbrzymianie tego, co obserwujemy, ale o akceptację i przestrzeń, w której „możesz czuć”.

W literaturze psychologicznej dużo pisze się o rozwoju emocjonalnym dzieci i nabywaniu kompetencji radzenia sobie z uczuciami. Każda z takich pogłębionych analiz wyraźnie wskazuje na rolę empatycznej postawy rodziców jako czynnika wspierającego rozwój w tym obszarze, zaś wszelkie próby trenowania i tłumienia emocji, jako coś, co zdecydowanie temu rozwojowi nie sprzyja (1,2,5,6). W teorii relacji z obiektem (która zwraca uwagę na znaczenie więzi między rodzicem a dzieckiem) dużą uwagę poświęca się zjawisku kontenerowania emocji (3,4). Mówiąc w dużym uproszczeniu – rodzic, szczególnie matka, przyjmuje od dziecka różne jego emocje, jest takim magazynem, w którym owe uczucia się gromadzą, a następnie podlegają „obróbce”. Następnie matka oddaje te emocje dziecku już w przepracowanej i uproszczonej formie. Oczywiście cały ten mechanizm jest o wiele bardziej złożony, ale wiąże się z niczym innym, jak właśnie z dawaniem i oddawaniem tej przestrzeni na uczucia, te pozytywne jak i trudne. Kontenerowanie dotyczy zarówno relacji z noworodkiem jak i ze starszym dzieckiem. Znaczenie, jakie rodzice nadają dziecięcym emocjom jest tym, co może pomóc dziecku poradzić sobie z nimi w taki a nie inny sposób. Zaakceptować albo zanegować, przyjąć albo odrzucić.

Miałam wtedy 29 lat, spory bagaż wiedzy o ludzkiej psychice i świadomość działających mechanizmów, a mimo tego czułam się szalenie bezradna i nierozumiana, kiedy dostawałam kolejną instrukcję, jak mam się czuć. Ukojeniem były dla mnie słowa bliskich, którzy dawali mi prawo do tych trudnych emocji, które były przecież faktem. Staram się zawsze o tym pamiętać, kiedy jestem z moją córką, kiedy jestem przy niej. Owszem, moje zmęczenie, pośpiech, gorszy dzień nie są dobrymi asystentami. Mimo tego wiem, że przyjęcie perspektywy dziecka i zauważenie jego uczuć, nazwanie ich i owe oddanie w „przetrawionej” formie, jest tym, co niemal zawsze pomaga. Bo tam na wysokości 92 cm dzieją się sprawy wielkie i te uczucia też są wielkie, ważne i warte zatrzymania.

P.S.Wiem, że być może u kogoś z Was rodzi się teraz pytanie „A co z moimi emocjami? Kto się nimi zaopiekuje?”. O tym napiszę wkrótce w osobnym wpisie.

Bibliografia:
1) Becelewska D. (2006). Repetytorium z rozwoju człowieka. Jelenia Góra: Kolegium Karkonoskie
2) Lewis M., Haviland – Jones J.M. (2005). Psychologia emocji. Gdańsk: GWP
3) McWilliams N. (2009). Diagnoza psychoanalityczna. Gdańsk: GWP
4) Oleś P. (2003). Wprowadzenie do psychologii osobowości. Waszawa: WN Scholar
5) Schaffer R. (2014). Psychologia dziecka. Warszawa: PWN
6) Sears W.M. (2015). Księga wymagającego dziecka. Warszawa: Mamania

źródło zdjęcia: Christophe Laurent, flickr