Jest nas troje, plus pies oczywiście. Zbudowaliśmy zgraną drużynę, która dąży do homeostazy. Niczym puzzle tworzymy jedną całość, choć nie zapominamy przy tym o niezależności każdego z elementów. W komplecie jesteśmy kompletni. I choć celem jest dla nas, szeroko rozumiana, równowaga, nie łudzimy się, że jest ona czymś danym raz na zawsze. Żyjemy w systemie, w którym każdego dnia zachodzą dynamiczne zmiany. Raz ciągnie nas ku górze, raz ku dołowi. Mając świadomość tych prawidłowości, nie dajemy się zwieść zewnętrznym ocenom. Bo on teraz za dużo pracuje, bo ona postawiła wszystko na rodzinę, bo ono jest takie małe i okręciło sobie rodziców wokół palca. Równowaga, równowaga, równowaga.
Kiedy w rodzinie pojawia się dziecko, wszystko się zmienia. Frazes, oczywistość, a jednak potrafi zaskoczyć. Wszystko się zmienia. Wszystko. Relacja kobiety z mężczyzną się zmienia. Układy rodzinne się zmieniają. Sytuacja finansowa. Priorytety. Wszystko. Te zmiany są, mniejsze lub większe, ale są. Pozytywne, trudne, ale są. Jedną z nich niewątpliwie jest rozkład energii. Coś musi zejść na dalszy plan, żeby coś mogło wejść na pierwszy. Nie musi znikać, wręcz nie powinno, ale chwilowo ustąpić miejsca. W psychologicznej teorii funkcjonowania rodziny wg Duvall, pojawienie się pierwszego dziecka traktowane jest jako jeden z momentów przełomowych. Wiąże się z tym przyjęcie roli opiekunów i poszerzenie swojego znaczenia w rodzinie – mąż (partner) staje się ojcem, żona (partnerka) matką. W tej fazie dochodzi do pewnych renegocjacji dotychczasowego sposobu funkcjonowania rodziny (Namysłowska, 2000). W pierwszych miesiącach, a często nawet latach życia, dziecko stanowi centrum. Nie jest „pępkiem świata”, ale centrum wokół, którego podejmowane są decyzje. To jego obecność często wyznacza rytm dnia, kierunek rodzinnych wakacji, zaangażowanie w pracę zawodową. I nie chodzi tu o jakiś rodzaj rezygnacji, ale o świadome podejmowanie takich wyborów, w którym nie ma już tylko „ja i Ty”, ale „my, jako rodzina”. W tych decyzjach zawsze jest dążenie do równowagi, nawet jeśli tego nie dostrzegamy.
Jeden z filarów rodzicielstwa bliskości mówi o wyznaczaniu granic i równowadze (niezwykle ważne nie tylko w tej idei!). Niekiedy jednak obszar ten pomijają zarówno zwolennicy jak i krytycy. Ci drudzy w swoich „antyerbowskich” opisach przedstawiają nas, rodziców RB, jako umęczonych, zaniedbanych, żyjących w wiecznej ascezie i celibacie. Nasze dzieci są dla nich małymi tyranami, wymuszaczami, uwieszonymi na rękach i skutecznie blokującymi wzajemny dostęp w łóżku. Obraz ten, jakże mylący, jest również naprawdę krzywdzący. Bo o ile po pewnym czasie, krytyka przestaje poruszać, o tyle na początku naprawdę trudno jest poradzić sobie z negatywnym odbiorem. Sama miałam momenty, w których myślałam sobie, że może wybrałam złą drogę, że może inne rozwiązania są łatwiejsze. Zawsze w takich chwilach wracało do mnie wspomnienie pewnych wydarzeń. Miałam wtedy 10 lat i złamany obojczyk. Leżałam w szpitalu i zwijałam się z bólu brzucha, choć trafiłam tam właśnie z powodu kontuzji. Lekarze upierali się, że nic mi nie jest, że wymyślam i dramatyzuję. Pamiętam mamę stojącą nad łóżkiem i jej słowa „Moje dziecko nie dramatyzuje, moje dziecko źle się czuje i ja jej ufam”. Kilka godzin później, po badaniu lekarskim, okazało się, że powód był konkretny, a ja „nie wymyślałam”. Ten obrazek to dla mnie esencja zaufania i zrozumienia. W kryzysach wracam do tego i powtarzam sobie, że to jest kierunek, którym chcę podążać. Rozumieć, ufać, współodczuwać.
Kiedy myślę o równowadze w rodzicielstwie, nie tylko tym bliskościowym, widzę kilka obszarów. Równowaga wobec siebie, równowaga wobec dziecka, równowaga w parze. Wszystkie one budują równoważną konstrukcję rodzinną. Zachwianie jednej, wprawia w ruch pozostałe.
Równowaga wobec siebie
To chyba nie brzmi dobrze stylistycznie, ale właśnie tak chciałam to nazwać. Wobec. Niczym alchemiczny pisarz powiem teraz, że warto być dla siebie dobrym. Szczególnie, kiedy jest się rodzicem.
W samolocie, kiedy stewardzi wyjaśniają procedury awaryjne, zawsze mówią rodzicom, żeby najpierw założyli maski tlenowe sobie, a potem pomogli swoim dzieciom. Jeśli mama nie dostaje dość tlenu, nie może pomóc dziecku. Podobnie, jeśli sama nie masz emocjonalnych zapasów, nie możesz być tak kojąca i wspierająca dla swojego dziecka, jak mogłabyś być po ich uzupełnieniu.
William i Martha Sears „Księga Rodzicielstwa Bliskości”
Daję z siebie dużo, ale widzę, że nie zostaję z pustymi rękami. Wiem, że teraz jest bardzo ważny czas w rozwoju naszego dziecka i ładowanie jego wewnętrznych akumulatorów nie wiąże się z poczuciem straty i poświecenia. Owszem, doświadczam czasem kryzysów i zmęczenia, ale zawsze wtedy mówię stop. Stop dla siebie, stop dla innych. Jasnym komunikatem mówię bliskim, że muszę się zresetować i to robię. Nauczyłam się już gromadzić zasoby. Kiedy zbliża się noc pod tytułem „zęby”, magazynuję energię i odcinam się od innych spraw. Nawet, jeśli jestem sama kolejny dzień, wiem, że muszę to zrobić dla siebie i córki. Wyłączyć telefon, nie siadać przy komputerze, wyjść na spacer po lesie, zamknąć oczy na minutę, „nie-być”. Dążyć do równowagi. Odpuścić, nie zauważyć, przegapić. Tam, gdzie samo gromadzenie zasobów nie pomaga, staram się dostosowywać sytuację do nas, a nas do sytuacji. Pamiętam ślepy zaułek, w który zabrnęłam, kiedy Zosia nie chciała jeść nic poza borówkami. Pomogło mi porzucenie marzeń o bogatym menu i przejęcie przez męża weekendowych posiłków. Zredukowałam swoje napięcie, bo już nie brałam w tym udziału. Problem minął tak szybko, jak się pojawił, a ja nie musiałam toczyć wojny z sobą, córką i kolejną łyżką zupy.
Wiele dzieci temu nauczyliśmy się ważnej zasady przetrwania: Jeśli czegoś nie cierpisz, zmień to.
William i Martha Sears „Księga Rodzicielstwa Bliskości”
Równowaga wobec siebie jest dla mnie największym wyzwaniem. Nie ułatwia tego mój wrodzony perfekcjonizm, ani brak dodatkowego wsparcia w codzienności. Staram się jednak wykradać chwile tylko dla siebie, zawsze wtedy, kiedy w domu jest mąż. Reset bywa jak wybawienie. Mogę wrócić z nowymi siłami do córki, a co za tym idzie oddawać jej wyłącznie pozytywny obraz w moich oczach, a nie ten zmęczony, przeciążony i myślący „co znowu”.
Równowaga wobec dziecka
To chyba najważniejsze zadanie, jakie postawiliśmy sobie jako rodzice. Pozwolić Zosi na życie w równowadze. Nie tylko tej dotyczące wrażeń, doświadczeń i spraw materialnych, ale przede wszystkim tej związanej z obszarem powinności i oczekiwań. Wiele raz podkreślałam już, ile znaczy dla nas jej wolność i poczucie własnej skuteczności. Pozwalamy córce na wszelkie eksperymenty. Cierpliwie zdrapujemy jogurt z jej włosów, kiedy bawi się jego konsystencją. Niewidocznie asekurujemy, kiedy wspina się na kolejne szczyty. Bez pośpiechu obserwujemy, jak zakłada sama spodnie, czapkę i buty, a potem z dumą przegląda się w lusterku. Sama. Sama. I z własnej woli. Gdyby ktoś patrzył na nas z boku, to z pewnością uznałby, że jesteśmy niesamowicie leniwi jako rodzice. Nie ingerujemy w zabawy, nie narzucamy planu, leżymy obok na dywanie i wchodzimy w ten świat. I choć czasem byłoby łatwiej, szybciej, dokładniej, to jednak to wyszłoby z nas, nie z niej. Podobnie jest z potrzebami i całą „Zosiowatością”. Walczymy z każdym głosem, który zmierza ku realizacji „projektu Zosia”. Zosia jest Zosią, sobą.
Wyręczając dziecko, możemy zaoszczędzić trochę czasu, ale na dłuższą metę jest to czas stracony, ponieważ zapłacimy za niego większym wydatkiem energii i uwagi w przyszłości (…) Musimy tylko pamiętać, że w odniesieniu do osobowości i potrzeb naszych dzieci musimy znaleźć równowagę między zaspokajaniem własnej potrzeby dawania miłości i otwartością na dziecko. Nie wszystko, co robią rodzice, żeby poczuć się potrzebnym, opiekuńczym i kochającym, daje dzieciom poczucie, że są dla rodziców kimś wartościowym.
Jesper Juul „NIE z miłości”
Równowaga w parze
Pamiętam nasz kurs przedmałżeński. Dla wielu zbędny obowiązek, dla nas ciekawe doświadczenie. Wybraliśmy go świadomie, odpowiednio wcześnie, żeby faktycznie skorzystać, a nie tylko „odbębnić”. Jednym z pierwszym obrazków był trójkąt. Zwykły trójkąt, z niezwykłym opisem. „Kobieta i mężczyzna są podstawą trójkąta, oni są najważniejsi dla jakości rodziny, której owocem jest dziecko”. Dostaliśmy wtedy za zadanie wybrać się na spacer i zastanowić się, czy i co mamy sobie do zaoferowania zanim pojawi się dziecko? A co, jeśli nie pojawi się w ogóle? Z pozoru to banalne, dla kogoś wręcz zbędne zadanie, a jednak nawet nam, mimo kilkuletniego wówczas stażu, wiele dało. Jesteśmy podstawą trójkąta, myślę o tym każdego dnia. Stanowimy rodzinę, ale też stanowimy o rodzinie. O jakości, atmosferze, codzienności i niezwykłości. Jesteśmy podstawą dla siebie. Znaczącą rolę relacji partnerskiej i jej jakości, podkreślają też teoretycy i praktycy zajmujący się funkcjonowaniem rodziny, w tym wspomniany wyżej Duvall czy też, uwielbiany przeze mnie, Jesper Juul.
Równowaga wobec siebie. Równowaga wobec dziecka. Równowaga w parze. Dążymy do homeostazy, każdego dnia. To ogromne wyzwanie w rodzicielstwie. Ważny aspekt, tak podkreślany nie tylko w idei bliskości, ale w życiu rodzinnym w ogóle. To nie porzucenie pieluchy, to nie zjedzony obiad, to nie zdobyte dyplomy i dźwięk monet nadaje rytm naszej codzienności, ale właśnie ona. Równowaga.
Wychowanie dzieci i życie z partnerem są po prostu wielkim eksperymentem, który trwa całe życie i w którym nie da się uniknąć różnych głupstw i błędów. Jednak w życiu nie chodzi o to, aby postępować „właściwie” czy też „doskonale”, ale aby całemu temu chaosowi nadać sens.
Jesper Juul „Życie w rodzinie”
Bibliografia:
Namysłowska I. Teorie funkcjonowania rodziny. W: Szymaniak M. (red.). Terapia rodzin. IPIN, Warszawa 2000; s. 13–27. Źródło zdjęcia:woodleywonderworks, flickr