Wszystko płynie, wszystko – napisałam kilka dni temu na facebooku, kiedy opisywałam zmiany, jakie zaszły w naszym wieczornym usypianiu. Od maratonów karmienia, od braku akceptacji innych ramion niż moje, przez samoodstawienie, wieczorne prośby o czytanie, aż po zapraszanie do tych chwil innych osób. Jest tata, babcia, a nawet ciocia. Wszystko płynie, choć jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, że to ja będę usypiać najrzadziej.
Te wszystkie „pierwsze razy” będące krokami ku niezależności przyniosły mi ważną lekcję. Tę o ulotności, uważności, a przede wszystkim o naturalnym rytmie, który wiąże się z oddaniem. Oddaniem dziecka światu, bo tak to widzę. Jeszcze częściowo, choć już coraz odważniej. Jeszcze w niektórych sytuacjach, choć ich repertuar już się poszerza. Dla świata coraz bardziej i ku temu światu coraz śmielej. Buduję stały ląd, umacniam ten matczyny port, utwardzam bezpieczną ziemię. Czasem poleci mi łza, a czasem nawet kilka. Popatrzę z nostalgią na kolejne za krótkie spodnie, na kolejny centymetr w górę i miesiąc do przodu w kalendarzu. Trzy lata temu, na początku października, test pokazał dwie kreski. Dzisiaj te dwie kreski mówią mi „papa” i znikają za drzwiami sali w miniprzedszkolu. A ja mam w sobie coraz więcej zgody.
Ta zgoda właśnie, to obok zaufania, o którym pisałam tutaj, jedna z najważniejszych lekcji, jaką odrabiam, od kiedy jestem mamą. Zgoda na to, że dzisiaj jest tak, a jutro może być inaczej. Zgoda na pięć poziomów do przodu, a potem siedem do tyłu. Zgoda na to, co przyjemne i na to, co trudne. A przede wszystkim na to, że nic nie jest dane raz na zawsze, wszystko płynie.
Dziecko się zmienia. Ewoluuje. Nie nosi całe życie butów w tym samym rozmiarze, nie ma tych samych potrzeb. W wieku dwóch lat będzie uwielbiać pory, a mając trzy lata – będzie ich nienawidzić…Nie ma nic trwałego, na czym można by się oprzeć, żadnej systematycznej strategii do zastosowania, ciągle trzeba się przystosowywać.
Isabelle Filliozat „W sercu emocji dziecka”
Kiedy idę do pracy, mam mieszane uczucia. Takie dążenie-unikanie, być w domu, ale też się z niego wyrwać. Kiedy moje dziecko idzie do przedszkola, mam w głowie tysiące myśli. Bo przecież ja nie wiem, co robiło w każdej z tych kilkudziesięciu minut. Tych minut wypełnionych działaniem bez nas, beze mnie. Nie wiem i już się nie dowiem. I mam w sobie na to wszystko zgodę. Bo przecież ja mam być portem, nie jedynym punktem przeznaczenia.
W tej zgodzie zawiera się też świadomość tego, że świat na zewnątrz może być inny. I pewnie będzie. Być może będzie krytyka, złe słowo, negatywne oceny. Może będą też tysiące pochwał, braw i etykietek. Gdzieś pojawi się ignorancja dla uczuć, gdzieś może ich wyśmianie albo bagatelizowanie. Nie walczę z tym, bo to nierówne zmagania. Buduję stały ląd, umacniam ten matczyny port, utwardzam bezpieczną ziemię. Z tej twardej ziemi można wybić się wysoko, a w bezpiecznym porcie schronić zawsze wtedy, kiedy na zewnątrz jest inaczej albo zupełnie obco, „nie po naszemu”.
I ja się na to godzę. Bo to wszystko jest częścią prawdziwego życia, które w naszej relacji ma początek, nie koniec.
źródło zdjęcia: flickr, Lukas Kr.