Wróciliśmy z urlopu, wypoczęci, zrelaksowani, wyluzowani. Za tydzień każde z nas wpadnie w rytm roku szkolnego. Rytm dyktowany dźwiękiem dzwonka, krótkimi przerwami od nauki, radami pedagogicznymi, które nie mają końca i toną papierów do wypełniania (których sensu nie zna chyba nawet żaden z pomysłodawców). Kiedy myślę o tym dzisiaj, w mojej głowie wciąż szumi morze, a stopy oblepione są piaskiem. Za kilka tygodni te wspomnienia wyblakną, a myśl o ucieczce w Bieszczady będzie trzymała nas przy życiu. Na chwilę zastąpię ją ciepłą kawą i książką, spacerem po lesie albo spotkaniem z przyjaciółmi. Mogę wcisnąć pauzę, kiedy tego potrzebuję, bo wiem, że wszystko poczeka i nigdzie nie muszę się spieszyć.

Chciałabym, żeby wiedziała to też moja córka. W codzienności, w swoich wyborach, działaniach i decyzjach. Wszystko w swoim czasie. Jej czasie. Chciała pójść  do przedszkola, idzie na kilka godzin. Chciała mieć plecak, a teraz dumnie go pakuje i mówi nam, że idzie do dzieci, a mama i tata nie. Patrzę na nią z czułością i zaufaniem, że ona ma na siebie plan. Zakodowany w głowie, zapisany w każdej małej komórce. Jeszcze nie zna tysięcy słów, jeszcze nie ma odwagi na dwukołowy rowerek, jeszcze nie śpiewa po angielsku i…co z tego? W sferze jej rozwoju jest teraz miejsce na inne rzeczy i dla mnie tak własnie ma być.

Dokąd pędzisz?

Nasza pourlopowa skrzynka pęka od ilości ulotek. Angielski dla dzieci szybko i skutecznie, trening umiejętności społecznych dla przedszkolaków, karate i nauka gry na gitarze. Ułożenie grafiku wcale nie jest trudne, a jeśli dodamy do tego basen, piłkę, łyżwy i jakiegoś logopedę, to nie zmarnujemy żadnej godziny. Czyżby?

Z ogromnym dystansem patrzę na pęd, w jaki chcemy wepchnąć nasze dzieci. Gdzieś gnamy, coś chcemy przyspieszyć, dogonić jakiś wzorzec albo dziecko sąsiadki. „Bo on sam tego chce” – mówią często rodzice i pewnie jest w tym jakaś część prawdy. Warto jednak zadać sobie pytanie czy potrzebą naszych dzieci jest bycie najlepszym, najszybszym, najbardziej zajętym spośród rówieśników? Peter Gray w rewelacyjnej książce „Wolne dzieci” pisze o tym pędzie, w którym często brakuje czasu na swobodną zabawę. Taką, w której nie ma dorosłych i ich zasad, a określenie „swobodna” traktowane jest bardzo dosłownie.

Nic, co dorośli mogą zrobić dla dzieci, żadne zabawki ani zajęcia dodatkowe, żadne wspaniałe chwile (quality time) spędzone w rodzinnym gronie nie wynagrodzą dziecku odebranej wolności. To, czego dzieci uczą się same w swobodnej zabawie, nie może zostać im przekazane w inny sposób. 

Peter Gray „Wolne dzieci”

Tymczasem wielu z nas wciąż traktuje zabawę jako stratę czasu. Sensowne wydaje nam się to, co zaplanujemy, zaprojektujemy, czemu nadamy strukturę. Jakaś układanka przy stole, nauka kolorów, powtarzanie słówek. Wszystko, co naszym zdaniem jest ważne i z pewnością po części takie jest, ale na pewno nie jest najważniejsze. Bo to, czego w danym momencie potrzebują nasze dzieci jest w nich, nie w nas. To w ich rytmie rozwoju są wskazówki do działania, to one pokazują nam czego im potrzeba, np. wspinając się bez przerwy na najwyższe drabinki albo bawiąc się bez końca w przesypywanie piasku. „Bieganie bez sensu” albo „babranie się w błocie” mogą być niekiedy bardziej przydatne niż znajomość angielskiego w wieku trzech lat.

Co dziecko powinno?

Siadać w wieku sześciu miesięcy, biegać, kiedy skończy czternaście i wymieniać wszystkie kolory przed skończeniem dwóch lat i to wszystko jako pierwsze – w rodzinie, na osiedlu i w całym internecie. Zapędzamy się w analizowaniu norm wiekowych, zapominając, że zawsze są to pewne wytyczne, orientacyjne zakresy, do których może, ale wcale nie musi wpasować się nasze dziecko. Problem nie dotyczy jednak tylko tych dzieci, które są na swoim rozwojowym starcie, ale również tych, które pną się w górę po szczeblach edukacyjnych. Tworzymy listy i odhaczamy na nich umiejętności, które już mamy zaliczone, a które jeszcze trzeba „przystymulować”. Czasami brakuje nam wiedzy, a innym razem wsparcia i pomysłu na to, jak faktycznie działać, co robić, a czego nie. Mamy skłonność do przeceniania „tego, co w głowie” kosztem „tego, co w nogach”. Od wielu lat obserwuje się kult umysłu, który musi być skuteczny, szybki, sprawny. Jeśli nie sam z siebie, to własnie z owej „stymulacji”. W szeroko rozumianej trosce o rozwój dziecka, zapominamy często o tym, by był on harmonijny. By zadbać nie tylko o ową głowę, ale też o inne sfery, na czele z tą ruchową, która napędza wszystkie pozostałe.

Czas wolny nie jest przereklamowany

Za to zajęcia dodatkowe na pewno. Nie boję się stwierdzenia, że część z nich jest niczym innym jak nabijaniem rodziców w butelkę. Kiedy czytam o zajęciach uspołeczniających dwulatki, kiedy słyszę o konieczności wdrażania w grupę rocznych dzieci, bo to zaprocentuje w przyszłości, myślę sobie, że coś tu jest nie tak. Rodzic zapłaci, bo chce dać dziecku dobry start i to nic, że to jeszcze nie czas na zabawy z rówieśnikami, że rozwojowo to zupełnie inny etap. Przecież każdy z nas chce dla swoich dzieci jak najlepiej.

Podobnie ma się rzecz ze starszymi dziećmi, szczególnie tymi, które chodzą już do szkoły. Dla wielu z nich koniec sierpnia, to koniec wolności i nie ma w tym żadnej przesady. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczyna się szkolny kierat. Plan dnia rozpisany od rana do nocy, nie wolno marnować czasu, bo „w dzisiejszych czasach nie można sobie na to pozwolić”. Wspomniany przeze mnie Peter Gray dużo uwagi poświecą analizie konsekwencji takiego stanu rzeczy, stanu w którym czas na swobodną zabawę ograniczyliśmy dzieciom do minimum. Przytacza on przy tym wyniki licznych badań, m.in. tych, które przeprowadził zespół psychologów na czele z Suniya Luthar. Rezultaty ich badań wskazywały na znacznie podwyższony poziom lęku i obniżone samopoczucie u dzieci, które odczuwają presję ze strony rodziców dotyczącą dobrych stopni w szkole i mają największą liczbę zajęć pozalekcyjnych (Gray, 2015). W książce Graya jest jeszcze wiele innych tresci, przy których warto się zatrzymac, jednak poswięcę im osobny wpis.

Zanim wypełnimy dziecięce CV, zaprojektujemy człowieka sukcesu i zrobimy wszystko, by nasze dziecko nie zostało w tyle, wrzućmy na luz. Po prostu. Zróbmy krok do tyłu, dajmy dzieciom trochę swiętego spokoju. One doskonale wiedzą jak „stymulowac” swój rozwój, trzeba im tylko zaufac.

P.S. Polecam ten tekst Agnieszki Stein, a ze swojej strony mój wpis o znaczeniu aktywności ruchowej w rozwoju dziecka i o tym, że obcowanie z naturą jest dla dzieci niezwykle ważne.