Czy małe dziecko może manipulować? Ile razy zadawaliście sobie to pytanie? Ile razy zadawano je Wam, a może raczej stawiano w formie faktu – „Twoje dziecko wymusza i manipuluje”? „Pozwalasz sobie na to, przyzwyczajasz, potem sobie nie poradzisz” itd. itd. Znacie to? Ja tak. Chyba każdy rodzic małego dziecka (mam tu na myśli dzieci przed trzecim rokiem życia), usłyszał kiedyś, że dzieci „to robią”. Być może sami też zastanawiacie się czy to już jest ten moment, w którym niemowlak „trzęsie całym domem” a dwulatek „wymaga twardej ręki na te swoje bunty i ciągłe protesty”. Żeby przekonać się czym jest ta cała mityczna dziecięca manipulacja, postanowiłam przejrzeć badania i kilka koncepcji psychologicznych. Zacznijmy od początku.

Na początku było słowo

Słownik PWN- manipulacja

1. wykonywanie precyzyjnych czynności ręcznie lub za pomocą narzędzia trzymanego w ręku; też: ta czynność

2. wykorzystywanie jakichś okoliczności, naginanie lub przeinaczanie faktów w celu udowodnienia swoich racji lub wpływania na cudze poglądy i zachowania

Czy małe dziecko może manipulować? Tak, robi to bardzo często i nawet na pewnym etapie jest to pożądana umiejętność rozwojowa. Manipulacja przedmiotami to doskonałe ćwiczenie motoryki małej, czyli ruchów dłoni, palców. Dzięki temu dzieci mają okazję doświadczać, poznawać, eksplorować. Manipulacje te mają tak daleki zasięg, że pozwalają nawet rzucić czymś w rodzica albo ugryźć go w palec, ten trzymany w małej ręce. Okropni manipulatorzy i to pod naszym dachem!

Czy małe dziecko może manipulować w taki sposób, w jaki rozumiemy to potocznie? Czy może coś na nas wymuszać, terroryzować nas, rządzić? Nie. I jest na to wiele dowodów naukowych.

Teoria przywiązania

Pisałam już o tym, czym jest więź, jak również o tym, jak się kształtuje. Teoria przywiązania, której twórcą był Bowlby, to jedna z podstawowych koncepcji w psychologii, baza do wszelkich rozważań nad funkcjonowaniem dziecka i znaczeniem relacji rodzice-dziecko dla rozwoju tego drugiego. Z jakiegoś bliżej nieznanego mi powodu, część specjalistów pracujących z dziećmi albo tej teorii nie zna, albo zupełnie o niej zapomina. Powstają więc kwiatki typu „nie noś, bo przyzwyczaisz”, „połóż do łóżeczka i niech płacze aż zaśnie” albo „karm piersią co 3 godziny, nie daj sobą rządzić”. Tymczasem wystarczy sięgnąć do kilku publikacji, aby wiedzieć, że:

  • każdy z nas przychodzi na świat z pewną predyspozycją do tworzenia więzi. Skłonność ta uwarunkowana jest biologicznie, towarzyszą jej silne emocje, trwa przez całe życie i obejmuje wspólne dla wszystkich etapy powstawania więzi (1)
  • z powstawaniem więzi ściśle łączą się tzw. zachowania przywiązaniowe, a więc wszystkie te reakcje dziecka, których celem jest utrzymanie bliskości (fizycznej i emocjonalnej) z opiekunem. Repertuar tych zachowań zmienia się z wiekiem, początkowo jest to głównie płacz, wskazywanie, nawoływanie, uśmiech, kontakt wzrokowy. Zachowania przywiązaniowe to wielki dar, który dostaliśmy w toku ewolucji po to, żeby przetrwać. Małe dzieci wykorzystują je, kiedy chcą być blisko rodzica, zmniejszyć dyskomfort, zaspokoić swoje potrzeby, np. głodu, odpoczynku, relaksu. Płacz niemowlęcia jest sygnałem, który ma trafić do rodzica i pomóc w zaspokojeniu danej potrzeby. Płacz niemowlęcia nie jest formą wymuszania i manipulacji (1,2)
  • w procesie budowania więzi niezwykle ważną rolę odgrywają modele robocze. Mówiąc najprościej to zbiór informacji na temat swój i opiekuna/rodzica. Modele te aktualizowane są na bieżąco, w oparciu o każdą interakcję między dzieckiem a rodzicem (więcej tutaj). W budowaniu owych modeli bardzo znaczącą rolę odgrywają wspomniane powyżej zachowania przywiązaniowe i sposoby, w jaki reagują na nie rodzice. Jeśli więc niemowlę płacze, a rodzic szuka przyczyny tego płaczu i reaguje z wrażliwością, dziecko to dostaje dwie informacje: mój opiekun jest wrażliwy, a ja i moje potrzeby mamy znaczenie. Jeśli natomiast spotyka się z obojętnością („niech się wypłacze, nie będę na każde zawołanie”), komunikat, który odbiera brzmi: moje potrzeby nie mają znaczenia, mogę sobie płakać, a i tak nikt nie zareaguje. W efekcie po jakimś czasie dziecko przestaje płakać, a rodzic może dumnie krzyknąć: „Jestem zwycięzcą! Płakał, aż zrozumiał, że nie może mną rządzić”. Pudło! Płakał, aż zrozumiał, że nie może na Ciebie liczyć. Te wewnętrzne modele ok 3 roku są już bardzo rozbudowane, a w ciągu naszego życia zmieniają się już w niewielkim stopniu (jeśli nie dotknie nas np. jakaś silna trauma) (1,2,3)
  • w teorii przywiązania wyróżnia się cztery rodzaje więzi, a każdej z nich towarzyszy grupa przekonań na temat swój i opiekuna. Badacze wyodrębnili te 4 rodzaje więzi, m.in. na podstawie Procedury Obcej Sytuacji (więcej tutaj). Skrótowo zebrałam to w formie tabelki (1):

tabela

  • założenia teorii przywiązania, ale też inne badania nad relacją rodzice – dziecko, wskazują na fakt, że w tym duecie istotna jest nie tylko sama relacja, ale też wzajemna regulacja (4). To rodzaj pewnej transakcji albo, bardziej obrazowo, tańca, w którym obie strony poruszają się we wspólnym rytmie. Dziecko w pewnym sensie dopiero uczy się tych kroków, więc pilnie obserwuje rodzica, który w owym tańcu przewodzi (jest przewodnikiem, nie dowódcą i wielkim, nieomylnym szefem). Obserwując reakcje rodzica, dziecko reguluje swoje zachowanie i dostosowuje się do „kroków”, które wykonuje rodzic (2,3).
  • istnieje pewna grupa dzieci, która odznaczają się wysoką wrażliwością emocjonalną. Cecha ta ściśle powiązana jest z temperamentem dziecka, a jego dążenie do bliskości jest raczej drogą ku bezpieczeństwu i wyciszeniu, niż zawłaszczeniu i zdominowaniu rodziców (5). Dzieci te określane są przez Searsów terminem High Need Babies, a więcej o nich przeczytać można tutaj (wkrótce także w „Księdze wymagającego dziecka”). Krytycy tej koncepcji zarzucają rodzicom wygodę i lenistwo, przykryte łatką HNB, ale nie biorą przy tym pod uwagę, że zagadnienia dotyczące różnic temperamentalnych (w tym pobudzenia i hamowania emocji) to podstawy podstaw psychologii i dyskutowanie z nimi to tak naprawdę spór o to, co jest białe, a co czarne.

Wszystkie małe dzieci potrzebują noszenia, karmienia, głaskania i innych zachowań, które świadczą o przywiązaniu, ale niektóre dzieci potrzebują ich bardziej niż inne i niektóre dzieci komunikują tę potrzebę bardziej od innych (…) Oba typy dzieci są normalne, oba przystosowane, a żadne z nich nie jest lepsze od drugiego. Mają one po prostu różne poziomy potrzeb i odpowiadające temu temperamenty, dzięki którym można uzyskać zaspokojenie potrzeb.

                                                                                                                                   W., M., R., J. Sears „Księga Dziecka”

Teorie umysłu

„O czym myślisz?” to pytanie ponoć często zadajemy mężczyznom. Wiemy przecież, że coś tam siedzi w ich głowach, że te ich wszystkie zachowania mają jakąś przyczynę, że np. przynoszą kwiatki, bo sa przekonani, że tak trzeba, a oglądając mecz zawsze kibicują naszej reprezentacji, choć ich dotychczasowe doświadczenia osłabiają im motywacje. Wiedza, myśli, przekonania, poglądy, doświadczenia. My o tym wiemy. A małe dzieci nie. Uświadomienie sobie, że inni ludzie mają jakiś świat wewnętrzny, że właśnie coś tam w ich głowach siedzi, a w każdej z tych głów może siedzieć coś innego, to wielki krok w rozwoju. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gigantyczny. Ten krok to właśnie teoria umysłu (7).

Posiadanie owej teorii ułatwia ludziom wyjaśnianie tego, co widoczne (zachowania) poprzez odniesienie do tego, co niewidoczne (myśli, przekonania, pragnienia). Termin teoria nie jest przypadkowy, gdyż wskazuje na taki rodzaj zaangażowania, który właściwy jest naukowcom – formułowanie hipotez, które pozwalają na przewidywanie zdarzeń. Oczywiście poziom zaawansowania tych dziecięcych teorii nie jest taki, jak naukowych, jednak celem jest wyjaśnianie zachowań w oparciu o pewne wstępne założenia. Pojawienie się teorii umysłu to okres między 3 a 5 r.ż. (7). Założenia tej teorii opierają się o kilka niezwykle ciekawych eksperymentów, do doczytania dla zainteresowanych (np. w tej książce). Warto do tego sięgnąć, gdyż ja opisałam te teorie w sposób skrócony, a treści te są naprawdę pomocne w rozumieniu wielu zachowań (np. kłamstwa).

Wróćmy zatem do naszego terminu „manipulacja”, jak również do powielanego przekonania o wymuszaniu, terroryzowaniu przez roczne czy też dwuletnie dzieci. Teraz zestawmy to z w/w założeniami teorii umysłu. Hmm, coś tu nie gra prawda? „Do około 4 roku życia dzieci nie mają świadomości, że intencji zachowania się w określony sposób towarzyszy zazwyczaj przekonanie, że będzie mogło być ono spełnione” (8).

Inne koncepcje

  • rozwój dziecka ma charakter dynamiczny. Chcąc lepiej zrozumieć dziecko warto zatem sięgać do źródeł i badań z zakresu psychologii rozwojowej. To, co dla obserwatora może być wymuszaniem, tak naprawdę może mieć związek z jednym ze skoków rozwojowych (więcej tutaj), lękiem separacyjnym (podczas, którego nasila się potrzeba bliskości, o czym więcej pisałam tutaj) czy też „buntem dwulatka” (więcej tutaj),
  • chociaż wiele osób uważa, że całe to rozumienie małych dzieci i otwartość na nie, to jakaś nowa moda, to tak naprawdę już kilkadziesiąt lat temu dowiedziono, że akceptująca i pełna wrażliwości postawa, przynosi dużo więcej korzyści dla rozwoju dziecka niż „zimny chów” (por. Dodge i in., 1980; Crockenberg, 1985; Denham, 1993, za: Dodge i Lemerise, 2005 (4),
  • Evelin Kirkilionis w swojej książce „Więź daje siłę” przytacza jedną z koncepcji filogenetycznych, zgodnie z którą potomostwo różnych gatunków ssaków podzielić można na trzy duże grupy: gniazdowników (np. myszy), zagniazdowniki (np. antylopy) i noszeniaki (np. małpy, leniwce czy też…ludzie). Ta ostatnia grupa przychodzi na świat bez umiejętności poruszania się, stąd też konieczność bliskiego kontaktu z matką. Oderwanie od niej to zagrożenie dla życia, a nawet samodzielne poruszanie nie jest gwarantem bezpieczeństwa, stąd też skłonność do uciekania w stronę matki, kiedy dzieje się coś złego. Noszeniaki, jak łatwo odgadnąć, są noszone, dzięki czemu mogły przetrwać. Noszenie gwarantuje bezpieczeństwo a nie rozpieszczenie.
  • zapewnianie bliskości i otwartość na potrzeby dzieci to nie jest bezstresowe wychowanie (pisałam o tym tutaj). W rodzicielstwie bliskości mówi się o siedmiu filarach, z których jeden to równowaga i granice. To, co jednak odróżnia owo stawianie granic od innych tego typu propozycji („musisz mu stawiać granice, niech wie, kto tu rządzi”), to przekonanie o ważności każdego z członków, rodziny a co za tym idzie wyznaczanie swoich granic, a nie granic dla zachowania dziecka (to różnica subtelna w nazwie, ale w podejściu do dzieci naprawdę istotna). Rodzicielstwo bliskości pomaga wyznaczać własne granice. „Ja chcę” albo „ja potrzebuję” to nie tylko określenie granic, ale też lekcja empatii i wrażliwości, dużo bardziej przydatna niż trening „to można, a tego nie”. Kluczem jest tu wskazanie na granice własne, stąd też jeśli ja mogę i chcę nosić swoje dziecko, to będę to robić. Przestanę, jeśli poczuję, że potrzebuję przerwy albo brakuje mi równowagi. Nie wtedy, kiedy ktoś mi zarzuci, że mi jej brakuje, ale wtedy, kiedy ja ten niedobór odczuję.

W toku rozwoju, który przebiega w ścisłej relacji z rodzicami, dziecko poznaje świat i swoje granice. Co mogę zrobić, co potrafię. W procesie tym może doświadczać nie tylko potrzeb, ale też „chwilowych chęci”, jak określił to Juul (6). Zadaniem rodzica jest pomoc dziecku w rozpoznaniu tego, co jest chęcią, a co potrzebą. Patrząc na małe dziecko trudno zatem uznać, że płacz w środku nocy albo częste karmienia piersią to kwestia chwilowej chęci czy też jakiegoś „widzi mi się”, zachcianki. Przeprowadzenie dziecka przez drogę, która zmierza do rozpoznania, czego chcę, czego potrzebuję, nie musi być rodzajem walki, przepychanki „kto tu rządzi”. Dzieci zniosą NIE, to wypowiedziane z miłości i z miłością, a nawet chwilowa frustracja nie wpłynie źle na ich rozwój. Warunek jest tylko jeden – żeby ta odmowa nie dotyczyła podstawowych potrzeb. Podsumowaniem niech będą zatem słowa Evelin Kirkilionis:

Nie da się rozpieścić dziecka oferując mu uwagę i gotowość do zaspokajania jego potrzeb. Rozpieszczać bowiem znaczy dawać mu coś, czego tak naprawdę nie potrzebuje, a odbierać coś, co samo już potrafi.
Bibliografia:
(1) Senator D. (2012). Główne tezy teorii przywiązania. w: Tryjarska B (red.) Bliskość w rodzinie. Warszawa: WN Scholar
(2) Kirkilionis E. (2011). Więź daje siłę. Warszawa: Mamania
(3) Stein A. (2012). Dziecko z bliska. Zbuduj szczęśliwą relację. Warszawa: Wydawnictwo Mamania
(4) Lewis M., Haviland – Jones J.M. 2005). Psychologia emocji. Gdańsk: GWP
(5) Sears W., M., R., J (2013). Księga Dziecka. Warszawa: Mamania
(6) Juul J (2011). Nie z miłości. Wydawnictwo MiND
(7) Schaffer R. (2014). Psychologia dziecka. Warszawa: PWN
(8)