Wyobraź sobie, że jestem teraz obok Ciebie i pytam bez ogródek: Chcesz siku? Mija pół godziny, a ja pytam znowu: Chcesz teraz siku? Skarpetki załóż, bo Ci zimno. Po jakimś czasie siku i wyziębienie wzbogacam pytaniem o Twój głód, a kiedy odmawiasz zjedzenia kanapki w kształcie dinozaura, zadaję dodatkowe pięć pytań: Na pewno? Może gryza? Zaraz po kolacji przeskakuję na temat spania i kiedy na moje pytanie: Chcesz spać? nie uzyskuję odpowiedzi, przechodzę do zdań twierdzących i oznajmiam Ci, że jesteś śpiący i idziesz już spać. Masz zasnąć, teraz. Siusiu, paciorek i spać. No już, zamknij oczka i śpij. Proste, prawda?
Wiecie, ile razy robiłam to mojej córce? Nie zliczę. Bo ja jestem niebywale wyluzowana i empatyczna, pod warunkiem, że mam na to zasoby. I nie rusza mnie suchy chleb jedzony pięć razy dziennie, ani brak czapki albo mokre spodnie. Nieco gorzej dzieje się wtedy, kiedy wskakuję na tryb zadaniowy, organizacyjny i „tyle-mam-jeszcze-do-zrobienia”, bo wtedy mój cały luz gdzieś znika. Na spacerze na pewno zimno albo gorąco. W domu na pewno głód albo pragnienie. No i to siku nieszczęsne, a potem też sen. Wkurzam się więc na siebie, bo tego nie chcę, a jednak wpadam w tę pułapkę. Pułapkę, w której to ja wiem wszystko, a już na pewno „ja wiem lepiej”.
I nagle bum! Siedzę na III Konferencji Bliskości i słyszę, jak Monika Szczepanik na panelu o RB i NVC opowiada o swojej córce. Fragment dialogu z nauczycielką. Skupiam uwagę jeszcze mocniej, bo wybrzmiewa imię również mojej córki i wtedy pada coś takiego:
„Kto wie najlepiej czy Zosi jest zimno, jest głodna albo chce jej się siku? Zosia. To niech ona decyduje”.
Bingo! Zapisuję tę myśl w notatniku i wracam do niej niemal codziennie. Zamiast: Może jeszcze gryza? Gryzę się w język. Zamiast: Zimno Ci, co? Wylewam sobie kubeł zimnej wody na głowę. I nie wariuję, że wiem lepiej, że już czas na siku, bo przecież nie wiem. I nie upieram się, że zmęczenie dziecka współgra z moim, bo to zwykle odwrotnie proporcjonalne wartości. Kiedy zapala mi się lampka kontrolna (dosłownie: kontrolna), wracam do wszystkich tych sytuacji, w których ktoś „wiedział” lepiej ode mnie. Że jeszcze zjem kawałek ciasta w święta, że jeszcze wypiję kieliszek wina do kolacji, że powinnam już iść spać albo założyć rękawiczki. Bronię wtedy tych swoich granic, bo przecież ja czuję czy jestem zmęczona, czy nie. I wiem też czy mam jeszcze ochotę na to ciasto, wino albo dokładkę zupy u teściowej. Tylko dlaczego czasem myślę, że wiem też to wszystko, ale w odniesieniu do mojego dziecka?
Nie chcę tłumaczyć się zmęczeniem, racją wieku albo życiowym doświadczeniem, bo to tylko plasterki. Pod nimi jest odpowiedzialność, którą dobrze jest oddać, oddać dziecku, którego przecież to wszystko dotyczy. I ja się ciągle tego uczę, że to przecież nie ja, nie moje. Wiem, że ktoś teraz szepnie pod nosem, że taki dwulatek bez czapki to zaraz zapalenie płuc, a bez wartościowego jedzenia nie ma szans na tytuł „taaaakiej dużej dziewczynki” (albo jeszcze większego chłopca). Czy to jednak oznacza, że mamy to jedzenie podsuwać na siłę? Na siłę też wkładać czapkę i chwalić się odpieluchowaniem roczniaka, który w wieku trzech lat wciąż nie sygnalizuje potrzeb, bo czeka na nasz sygnał?
„Odpowiedzialności się nie mnoży, tylko się ją dzieli. Jak ktoś przejmuje za coś odpowiedzialność, to ta druga osoba jest mniej odpowiedzialna za tę sferę, nie bardziej (…) Żeby opanować nowe umiejętności, dzieci potrzebują czasu i wprawy, nie kontroli.” (Agnieszka Stein „Potrzebna cała wioska”)
Kiedy chce nam się siku, idziemy siku. Kiedy padamy ze zmęczenia, łóżko woła nas z daleka. Gdzieś w wieku nastu lat myślimy, że gołe plecy przy minus dwudziestu ciągle są „spoko”, jednak już kilka lat później owijamy się kocami, szalami i niezgrabną kurtką z puchu. Bo jest zimno, my już to wiemy. Wiemy, bo mamy za sobą trochę tych doświadczeń. Tego nie uczy nas opis w książce i podpowiedzi innych osób. Tego się po prostu doświadcza i to ta część odpowiedzialności, którą każdy z nas bierze na siebie. Wspomniana wyżej Agnieszka Stein mówi:
„Warto w sobie ćwiczyć umiejętność zadbania o to, żeby dziecko zrozumiało, po co ma coś robić. Żeby nie było tak, że ono robi coś, bo dorosły tak chce, ale żeby pomóc mu odkryć własne kryteria, po jakich rozpoznaje, że czegoś potrzebuje. Chcąc przygotować człowieka do dorosłego życia, nie będę do końca życia dzwonić do niego i pytać, czy jadł i czy ciepło się ubrał”.
Nie będę dzwonić. To moja lekcja. Odpowiedzialność, zaufanie i przekonanie, że „tylko Zosia wie, więc niech ona decyduje”.
Prawa do zdjęcia: Victor Bezrukov, flickr, CC
Pingback: Nie proś dziecka o zgodę, czy możesz zrobić siku!()