Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie przemiła dziennikarka z pewnej stacji radiowej. Rozmowa dotyczyła dziecięcej porażki, tego jak na nią reagować i wspierać dzieci w radzeniu sobie ze złymi ocenami. To ostatnie słowo to dla mnie taka płachta na byka i niemal zawsze wiem, w którym kierunku pokieruję swoje myśli. A ten zwykle jest jeden – do środka, do wnętrza. W naszej krótkiej wymianie zdań pojawiło się pytanie dotyczące reakcji na ocenę nauczyciela – co zrobić, kiedy dziecko zostało ocenione niesprawiedliwie, jak z nim o tym rozmawiać. Zlepek słów – ocena, ocenione znowu zrobił swoje, a ja oprócz myśli miałam już także wypowiedź, którą skierowałam w bardzo konkretnym kierunku. Do środka, do wnętrza.

Kiedy kilka lat temu, w jednym z przedszkoli, w którym pracowałam, zostałam zaangażowana w tworzenie systemu motywacji, czułam jakbym wygrała los na loterii. Byłam przecież świeżo po szkoleniu z terapii behawioralnej i miałam tysiące pomysłów na wykorzystanie tej nowej wiedzy. Zrobiłyśmy razem z koleżanką wielką tabelę, a na niej nazwiska dzieci, kategorie zachowań i dni tygodnia. „Szczęśliwcy” mogli zdobywać stempelki, które z czasem stały się powodem do dumy i radości dla jednych, dla innych zaś do wstydu, złości albo zupełnego zobojętnienia. System świetnie się sprawdzał (w naszej ocenie), do czasu, w którym nikt już nie pamiętał o zachowaniach, za to każdy doskonale znał liczbę swoich stempelków, podobnie jak tych u sąsiada ze stolika i pozostałych dzieci na liście. Kluczowym pytaniem, które padało podczas podejmowanych aktywności było: Czy dostanę za to stempelek? Miałam wtedy w sobie tonę naiwności, dziesięć kilo niewiedzy o motywacji i szczyptę krytycyzmu wobec metod behawioralnych. Po kilku latach, kiedy te proporcje zupełnie się odwróciły, zrozumiałam, że wszystko poszło w złym kierunku. Bo nie było skierowane do wnętrza, do środka.

Kiedy stawiamy dzieciom minusy, sadzamy na karnym jeżyku, bijemy brawo za każdy ruch, dajemy czarną chmurkę za karę albo cukierki w nagrodę, jesteśmy bardzo dalecy od tego wnętrza i środka. Zmierzamy bowiem w kierunku motywacji zewnętrznej, w której komunikat może być taki: zrobię coś, jeśli to mi się opłaca albo nie zrobię czegoś, jeśli może spotkać mnie za to kara. Pozornie skutek jest. Nie uderzę brata, jeśli mogę dostać lanie. Przeczytam książkę, bo obiecano mi za to nową bluzkę. Stanę „ładnie” w szeregu, bo mogę za to dostać stempelek. Efekt jest, prawda? Brat bezpieczny, książka przeczytana, szereg przedszkolaków od linijki. Brakuje tylko jednego – motywacji wewnętrznej, tej z samego środka. Tej, która dane zachowanie utrwala jako coś naszego, w zgodzie z nami albo coś, co nie jest nasze, jest w zupełnej opozycji.

Nie unikniemy ocen – mówią zwolennicy motywowania przez nagrody i kary. W życiu dzieci wiele razy będą oceniane, najpierw w szkole, potem w pracy itd. Pewnie! Bo nawet, jeśli wybierzemy dla dziecka szkołę demokratyczną, a w pracy zostanie wolnym strzelcem, to gdzieś na swojej drodze spotka się z oceną. Pytanie jednak brzmi, co z nią zrobi? Jakie nada jej znaczenie? Jak odniesie ją do tego, co sam myśli o swojej pracy? Nie na zasadzie przesadnej pewności siebie i zadartego nosa, ale poczucia kontroli i motywacji, która tkwi w nim, nie w otoczeniu.

Przykład z rozmowy z dziennikarką to dla mnie idealny przypadek warsztatowy. Jest porażka, jest ocena, być może niesprawiedliwa, a co robię z tym ja? Co ja myślę o swojej pracy? Czy owa „porażka”(czyli zła ocena z zewnątrz) zatrzyma moje dalsze działanie? Czy spróbuję się z nią zmierzyć czy też będę unikać podobnych sytuacji w przyszłości?

Motywacja wewnętrzna. Wewnętrzna lokalizacja kontroli. Dwa niezwykle ważne zagadnienia, nad którymi będę „pochylać się” tutaj częściej, już wkrótce.

źródło zdjęcia: flickr, pwyliu